27.02.20236 min
Maciej Olanicki

Maciej OlanickiRedakcja Bulldogjob

Czy Microsoft naprawdę się zmienił i pokochał open source? 

Od lat Microsoft prezentuje radykalnie inne nastawienie do open source niż przez większość swojej 40-letniej działalności. Zastanówmy się, jakie są jego motywacje.

Czy Microsoft naprawdę się zmienił i pokochał open source? 

W zasadzie od momentu ogłoszenia decyzji o zmianach w najwyższym kierownictwie Microsoftu w 2014 roku wiadomo było, że korporację, a w rezultacie w zasadzie cały świat IT, czekają duże zmiany. Nie skutki nie trzeba było czekać: Microsoft na wielu polach porzucił swoje dotychczasowe praktyki, przeniósł core business na usługi enterprise oraz radykalnie zmienił nastawienie do ruchów, które dotychczas uznawał za wrogie. A przynajmniej chce sprawiać takie wrażenie.

Trochę historii

Steve’a Ballmera, który niewątpliwie przez wiele lat odgrywał ważną rolę w rozwoju Microsoftu, raczej niewielu będzie wspominać na stanowisku CEO z sentymentem. Jego narowisty charakter poskutkował kilkoma niefortunnymi wypowiedziami, które fatalnie zweryfikował czas. Oraz niestety tym, że cały świat zobaczył, jak tańczy Bill Gates. Nic więc dziwnego, że na jego następcę wybrano całkowite przeciwieństwo. I nie chodzi tu nawet o to, że Satya Nadella sprawia wrażenie znacznie bardziej opanowanego i sympatycznego, co miało przełożyć się na ocieplenie wizerunku Microsoftu. 

Chodzi też o to, że Nadella ma zupełnie inny background niż Ballmer. Ten drugi zajmował się w Microsofcie przede wszystkim finansami, a po objęciu stanowiska CEO zainteresował się nieco produkowanym przez MS oprogramowaniem, głównie konsumenckim. Mimo że to właśnie za jego kadencji trwającej od 2000 roku powstawały najbardziej cenione oceniane odsłony Windowsa, XP i 7, to jednak Ballmer został zapamiętany przede wszystkim ze schyłkowego okresu swojej władzy i pokracznych eksperymentów z UI Windowsa 8. I oczywiście z tego, jak palnął, że Linux to rak.

Satya Nadella natomiast owszem, także jest przede wszystkim menedżerem, ale ma także doświadczenie techniczne. To właśnie Satyę należałoby wskazać jako jednego ze współtwórców infrastruktury, którą dziś nazywa się w dużym uproszczeniu chmurą. W czasach, gdy pracował jeszcze w Sun. Nadella jest więc w pierwszej kolejności twórcą sukcesu i dzisiejszej pozycji chmury Microsoft Azure i to właśnie za to w pierwszej kolejności został nagrodzonym awansem do roli CEO. 

Zmiana paradygmatu

Trudno się więc dziwić, że decyzja o jego nominacji była już w 2014 roku jednoznaczna z tym, że Microsoft zmienia kierunek. I to dość radykalnie. MS zawsze świadczył ogrom usług biznesowi, zarabiając na tym krocie, ale intensyfikacja prac nad usługami chmurowymi oznaczała definitywne przesunięcie środka ciężkości z rynku konsumenckiego, gdzie przez lata królował pakiet Office i Windows, na usługi biznesowe i enterprise, gdzie alfą i omegą będzie i faktycznie stało się Azure. To samo Azure, na którym popularniejszy jest dziś Linux niż Windows.

Azure nie wzięło się bowiem znikąd i pewnie powstawałoby w znacznie większych bólach lub w ogóle nie powstało, gdyby nie radykalna zmiana nastawienia Microsoftu do wolnego oprogramowania. Zamiast Steve’a Ballmera, który uważał światek open source za złośliwy nowotwór, otrzymaliśmy Satyę Nadellę deklarującego w swoich keynote’ach, że Microsoft kocha Linuksa. Microsoft zaczął dostrzegać potrzeby developerów, dostarczać im darmowe narzędzia i stosować sposoby wytwarzania softu (i jego licencjonowania), jakie od wielu lat były w domenie open source. Więcej o tym procesie w filmie zamieszczonym poniżej.


Krótko mówiąc, Microsoft łaskawszym okiem zaczął spoglądać na open source, Linuksa i developerów, bo ich potrzebuje. Skutki są ważne i bardzo zróżnicowane: kierunek rozwoju całej platformy .NET na coraz ściślejszą integrację z systemami linuksowymi, udostępnianie źródeł wybranego oprogramowania (ale tylko wybranego, którego zmiana licencjonowania nie narazi w żaden sposób konkurencyjności produktu), udostępnianie darmowych wersji narzędzi developerskich, dostępność Visual Studio Code na Linuksie to zaledwie kilka przykładów.

Niemniej najbardziej znaczącym, mogącym stanowić pewien sprawdzian szczerości uczucia, jakim Microsoft ma darzyć Linuksa jest przykład Windows Subsystem for Linux.

Sukces Windows Subsystem for Linux

Kierując się wygodą developerów, Microsoft najpierw (w pierwszej wersji WSL) dostarczył subsystem Linuksa w ramach Windowsa. Z początku miał on duże ograniczenia, ale szybko się ich pozbywał, zaś programiści byli wniebowzięci. Recepcja WSL-a była i jest wśród nich wyśmienita, a jeszcze lepsze opinie zaczęły pojawiać się po osiągnięciu General Availability przez Windows Subsystem for Linux 2.0. Tym razem nie był to już podsystem, lecz zwykła maszyna wirtualna na Hyper-V, ale to jeszcze tylko zwiększyło ogólną funkcjonalność WSL-a.

Na efekty nie trzeba było czekać długo, czego dowodzi analiza StackOverflow. Miniony rok okazał się bowiem dla Linuksa dużym sukcesem na polu, na którym nigdzie nie radził sobie dobrze. Mowa o systemach desktopowych, gdzie tylko z rzadka dystrybucje Linuksowe przekraczały 4% udziałów w rynku. Tymczasem z badań SO wynika, że Linux w 2022 roku stał się na pulpitach popularniejszy niż systemy operacyjne produkowane przez Apple. Nie chodzi jednak oczywiście o ogół użytkowników, lecz o programistów i ich stacje robocze.

Autor analizy zauważa jednak, że zmiany w postaci 40-procentowego wzrostu udziałów rok do roku na komputerach programistów trudno jest uzasadnić. Dochodzi do wniosku, że to nie same dystrybucje Linuksa zaczęły odnosić większe sukcesy – to developerzy z preinstalowanym na metalu Windowsem zaczęli masowo korzystać z Windows Subsystem for Linux, które w wielu przypadkach dostarcza narzędzia wygodniejsze niż te windowsowe, a już na pewno wygodniejsze, niż gdyby trzeba było korzystać z dual boota.

Stare niedobre Embrace, Extend, Extinguish

Skoro WSL okazał się takim sukcesem, że jest w stanie znacząco wpływać na wyniki największego badania opinii programistów na świecie, to warto poświęcić więcej uwagi, czym w zasadzie jest WSL. A jest Linuksem, ale działającym na zasadach i w uzależnieniu od ekosystemu Microsoftu. Zupełnie jakby korporacja przemawiała do programistów: chcesz sobie korzystać z Linuksa? Nie ma sprawy, ale będziesz to robił na Windowsie. I na naszych zasadach. Nie wspominając już o tym, że najpopularniejsze dystrybucje musiały zauważyć choćby niewielki odpływ użytkowników właśnie na rzecz WSL.

To przywodzi na myśl najgorsze tradycje Microsoftu, jakie ten w zasadzie niemal otwarcie praktykował w latach 90., choć nie tylko. Chodzi o strategię Embrace, Extend, Extinguish. Jeśli coś stanowi konkurencję, to najpierw należy to przyjąć, zaangażować się w tego rozwoju, potem rozbudować o funkcje własnościowe, a następnie wyciąć konkurencję, która tymi funkcjami nie dysponuje. Windows Subsystem for Linux jest bowiem komponentem Windowsa i jako taki jest własnościowy. Pozwala w zamkniętoźródłowym środowisku uruchamiać wolne oprogramowanie i może służyć temu, by zmniejszać popularność „prawdziwych” systemów linuksowych.

Nie inaczej jest z oczkiem w głowie Microsoftu, czyli Azure. Tam, podobnie zresztą jak w AWS-ie i Google Cloud, dochodzi do masowego zjawiska strip miningu. Rzeczeni dostawcy usług chmurowych biorą wolne oprogramowanie, budują dzięki nim swoje chmury (często na bazie oprogramowania będącego efektem nieodpłatnej pracy programistów zaangażowanych w ruch open source), a następnie sprzedaje je na całym świecie za setki miliardów dolarów. Znów – przyjmij, dodaj cechy czy funkcje własnościowe, w tym przypadku infrastrukturę centrów danych, a potem wygaś oryginalne projekty, które nie są w stanie konkurować. 

Czy to jest miłość, czy to jest EEE-anie?

Ocenę tego, czy dzisiejszą działalność Microsoftu można porównywać do tej z lat 90., zostawiam Czytelnikowi. Biorąc jednak pod uwagę, w jaki sposób funkcjonuje miłość Microsoftu do Linuksa, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to związek przemocowy. Oczywiście z jednej strony programiści zyskali narzędzia, które otworzyły przed nimi nowe możliwości. Z drugiej jednak trzeba pamiętać, że narzędzia te nadal idą po trupach open source, na przykład popularnego wolnego oprogramowania bazodanowego.

<p>Loading...</p>